Przewodnik po skansenie

SKANSEN W MUZEUM REGIONALNYM PTTK IM. W. KOWALSKIEGO W DOBCZYCACH. NOWY PRZEWODNIK.

  

Organizując Muzeum, tak konieczną placówkę kulturalną dla Dobczyc i okolicy, postanowiono sobie za cel w myśl przyjętego statutu ogólnego dla muzeów – przybliżyć społeczeństwu wiedzę o przeszłości i życiu ludzi żyjących na tych terenach od najdawniejszych czasów do chwili obecnej. Władysław Kowalski

 

Muzeum Regionalne PTTK w Dobczycach rozpoczęło działalność w 1963 roku. Siedzibą Muzeum był wówczas zamek, którego ruiny otoczono opieką i z wielkim zaangażowaniem przywracano do życia. Początki skansenu sięgają 1967 roku. W ciągu kilkunastu kolejnych lat na wzgórze zamkowe przeniesiono kilka cennych obiektów architektury drewnianej z okolicznych miejscowości. Część ekspozycji w skansenie udostępniono dla zwiedzających w 1973 roku, a podczas obchodów 25-lecia Muzeum, uroczyście zainaugurowano jego działalność. Eksponaty, które można zobaczyć w skansenie, zostały zgromadzone dzięki ofiarności i zaangażowaniu wielu mieszkańców miasta i okolicznych miejscowości. Obecnie skansen tworzą cztery zabytkowe budynki oraz specjalne zabudowania powstałe dla celów ekspozycyjnych i magazynowych.

Kuźnia została zaaranżowana w dawnym spichlerzu z 1863 roku przeniesionym z Zagórzan (gmina Gdów). Budynek karczmy, datowany na 1830 r., został przeniesiony z Krzyszkowic (gmina Myślenice) i posadowiony pod zamkiem. W karczmie można zobaczyć wystawy obrazujące życie codzienne mieszkańców Dobczyc i najbliższej okolicy, atrybuty towarzyszące świętowaniu oraz poznać rzemiosła, które przez kilka stuleci były podstawą rozwoju gospodarczego miasta. Budynek, w którym można zobaczyć wystawę „Ziemia żywicielka” opowiadającą o lokalnym rolnictwie i hodowli, pochodzi z 1890 roku. Pierwotnie pełnił funkcję sernika/serownika (miejsce, gdzie przechowywano sery), a później kurnika. Został przeniesiony z Brzezowej z folwarku Gaik, którego tereny zalane zostały wodami Jeziora Dobczyckiego. W domu mieszkalnym z Dobczyc pochodzącym z II połowy XIX w. zaaranżowano wystawę „Koniec/Początek”, która przenosi zwiedzającego na pogranicza życia i śmierci. W wiatach zgromadzone zostały narzędzia rolnicze, środki transportu i inne obiekty, których przeznaczenie i działanie dla współczesnych ludzi jest prawdziwą zagadką. Warto zwrócić uwagę na także na inne obiekty – kierat, studnię z żurawiem, a przede wszystkim kamienną kapliczkę słupową. Zwieńczony krzyżem słup z zatartymi przez czas płaskorzeźbionymi przedstawieniami pasyjnymi, datowany na 1604 rok, został przeniesiony z majątku Gaik w Brzezowej.

Wystawy w skansenie opowiadają o pracy, życiu codziennym i obrzędowości mieszkańców Dobczyc i okolic miasta. Zanim wyruszymy ich śladem, możemy przez chwilę sami stać się bohaterami opowieści, czyli dumnymi krakowiakami.

Czy do twarzy Ci w koralach?

Czy sukmana leży jak ulał?

***

Pierwszym obiektem na ścieżce zwiedzania muzeum jest kuźnia, w której można zobaczyć to, co dzieje się wokół młota i kowadła. Eksponaty pochodzą z kuźni w Kornatce, w której pracowało kilka pokoleń kowali z rodziny Czyrnków oraz z warsztatu Stanisława Nowaka z Sieprawia.

Kowalstwo, czyli ręczna obróbka metalu, było jednym z najważniejszych dziedzin rzemiosła. Umiejętność przekształcania żelaza w wytrzymałe narzędzia i części urządzeń stanowiła klucz do rozwoju technicznego i gospodarczego. W XIX w., gdy rozwinął się przemysł, metal stał się tańszy i łatwiej dostępny dla mieszkańców wsi. Kowale wówczas zaczęli na większą skalę produkować części narzędzi gospodarskich lub całe urządzenia używane w rolnictwie, hodowli, budownictwie oraz w transporcie. Kowalskiej roboty było także wiele sprzętów domowych, takich jak kaganki, siekacze, dynarki i dusze do żelazek. Bez narzędzi produkowanych przez kowali nie mogli funkcjonować inni rzemieślnicy.

Obecność kowali w Dobczycach poświadczają dokumenty z XVI w. W XIX stuleciu i na początku XX w. w miasteczku pracowało od trzech do pięciu kowali. Kuźnie działały m.in. w Nowej Wsi, Brzezowej, Kornatce, Brzączowicach i w Czasławiu.

            Warsztatem pracy kowala była kuźnia. Najczęściej był to niewielki budynek izolowany od innych zabudowań ze względu na zagrożenie pożarem, ale dostępny, bo położony przy drodze. Wyposażenie kuźni obejmowało kilka podstawowych sprzętów i zestaw narzędzi, bez których proces obróbki metalu nie był możliwy. Najważniejszą częścią kuźni było palenisko z miechem służącym do tłoczenia powietrza i podsycania żaru, w którym metal rozgrzewano, aż do osiągnięcia postaci kowalnej. Obok paleniska znajdowały się różne narzędzia służące do jego obsługi oraz pojemnik na opał, którym był węgiel drzewny lub kamienny. W centrum pomieszczenia stał pień z kowadłem, na którym odbywało się kucie metalu, przy ścianach, na stołach lub półkach umieszczone były młoty i młotki, kleszcze, kształtowniki, pilniki, gwoździownice, gwintownice, przecinaki i inne narzędzia do kształtowania żelaza. W kącie lub pod stołem znajdowała się skrzynka ze złomem żelaznym – „szmelcem”, który często stanowił surowiec do pracy. Poza tym w kuźni przydatne były świdry i wiertarki oraz brus do ostrzenia narzędzi.

            Wielu kowali zdobiło swoje wyroby wybijając na nich wzory za pomocą stempli. Szczególnie cenione i pożądane przez nabywców były bogato dekorowane stempelkowanymi wzorami okucia wozów. Zdobiony wóz był powodem do dumy dla właściciela i przedmiotem powszechnej zazdrości. Stemple sporządzali sami kowale. Miały one formę dłuta lub młotka z zakończeniem w kształcie zdobiny. Najczęstszymi motywami na tłoczkach były łuki gładkie i ząbkowane, rozetki, gwiazdki, koła, „słoneczka”, linie proste i ząbkowane. Metal można było zdobić również przy pomocy pospolitych narzędzi kowalskich – punktaka, przecinaka i młotka. Z pojedynczych motywów kowale komponowali geometryczne ornamenty w układzie pasowym lub ośrodkowym. O wzorze decydowały właściwości zdobionego przedmiotu, ilość stempli oraz wyobraźnia i zdolności autora.

Kronika parafii Dobczyce (1848-1924) wspomina, że Walenty Czyrnek z Brzezowej wykonał lampę, którą umieszczono w kościele przed głównym ołtarzem.

Kowale cieszyli się szacunkiem społeczności. Ceniono ich za umiejętności, które uznawano za pokrewne praktykom magicznym. Praca kowala polegała na stałym obcowaniu z ogniem, żywiołem pełnym tajemnic, który w tym wypadku podporządkowywał się człowiekowi. Nauka kowalstwa wymagała długiego kształcenia i niekiedy dalekich wędrówek po wiedzę i doświadczenie. Kowale byli zatem ludźmi bywałymi w świecie, często umieli pisać i czytać, ponadto byli zamożni, co zawsze wzmacniało autorytet w wiejskim środowisku. Kowale poza obróbką metalu dobrze znali się na koniach. Podkuwali je, umieli pielęgnować ich kopyta i potrafili leczyć te cenne, ale delikatne zwierzęta. Wielu kowali było także wiejskimi dentystami, gdyż mieli w warsztatach konieczne narzędzia, siłę odpowiednią do wyrywania bolących zębów oraz pewien zasób wiedzy medycznej.

***

Bocznym wejściem wchodzimy do karczmy i w jej pierwszym pomieszczeniu kontynuujemy zwiedzanie rozwijając temat rzemiosła. Dawało ono zamierzone efekty jeśli było harmonijnym połączeniem pracy myśli i pracy rąk.

Ludzie dawniej potrafili sami robić wiele potrzebnych przedmiotów. Dysponując surowcami, które darowała im natura, posługując się narzędziami i własną pomysłowością wyrabiali różne rzeczy przydatne w domu i gospodarstwie. Pozostałe były produkowane przez rzemieślników miejskich lub wiejskich, posiadających wyspecjalizowane warsztaty pracy oraz zasób wiedzy technologicznej i technicznej pozwalający na obróbkę materiałów. Korzenie rzemiosł sięgają najdawniejszych czasów, a ich historia w tradycyjnym kształcie zamarła po II wojnie światowej wraz z rozwojem masowej produkcji wszelkich towarów i w związku ze zmianami ustroju politycznego. Dziś, gdy nie zostawiwszy następców odchodzą ostatni starzy mistrzowie zawodu, rzemiosło bywa atrakcją turystyczną, odległym echem przeszłości, a najwyżej niszową działalnością dla niszowego klienta.

Mieszkańcy tutejszego miasteczka utrzymują się jedynie z rzemiosła, na uprawie roli mało się znają i także mało się nią trudnią. Można tutaj znaleźć różnych rzemieślników, szewców, rzeźników, tkaczy, garncarzy, sukienników, kuśnierzy, stolarzów, krawców i kowali. (…) Największą rolę odgrywają tu szewcy i rzeźnicy[1].

            Dobczyce od średniowiecza były miastem rzemieślników. Wielu z nich skupiały cechy, czyli organizacje branżowe regulujące proces nauki zawodu, nadzorujące produkcję i handel oraz relacje między członkami cechu, ich obowiązki i uprawnienia. Najwcześniej, w 1455 r. powstał cech krawców i kuśnierzy, kilkanaście lat później założono organizację zrzeszającą szewców. Wzmianki o cechu tkaczy, sukienników i płócienników pojawiają się w 1569 r., ale skądinąd wiadomo, że rzemiosła te doskonale rozwijały się już wcześniej. Cech Wielki, którego istnienie zapisano w dokumentach z 1574 roku, skupiał m.in. kowali, garncarzy (w 1604 r. założyli własny cech), ślusarzy, rymarzy, bednarzy, powroźników, kołodziei. Oprócz wymienionych rzemieślników w Dobczycach działali rzeźnicy (statut cechu zapisano w 1660 r.), słodownicy, którzy zajmowali się wytwarzaniem słodu dla piwowarstwa, piekarze i młynarze. W następnych stuleciach działalność rzemieślników podlegała zmianom związanym z cyklami koniunktury gospodarczej i sytuacją historyczną. Na przełomie XVIII i XIX w. w Dobczycach działał Cech Wielki, szewski, kuśnierski, krawiecki, sukienniczy, garncarski, piekarski i masarski. Przez cały XIX w. liczba dobczyckich rzemieślników mocno się wahała. W 1870 roku w mieście działało 179 szewców, 45 krawców, 25 kuśnierzy, 20 rzeźników, 11 stelmachów i 11 sukienników, po 8 osób zajmujących się garbarstwem i garncarstwem, 4 rymarzy. Poza tym pracowali tu jak dawniej, ale w mniejszej niż dawniej liczbie, kowale, ślusarze, bednarze, kołodzieje, stolarze i powroźnicy. W dwudziestoleciu międzywojennym nastąpiły kolejne zmiany w funkcjonowaniu warsztatów rzemieślniczych w Dobczycach. Najważniejszą rolę w życiu gospodarczym miasta pełniło szewstwo, które rozwijało się w parze z garbarstwem. Kryzys przeżywało krawiectwo, wypierane przez produkcję fabryczną, oraz kuśnierstwo. W międzywojniu nadal działali rymarze, za to garncarstwo wyraźnie zanikało. Kowalstwem trudniły się trzy miejskie warsztaty oraz kilka kuźni w okolicznych wsiach. Ślusarstwo, podobnie jak bednarstwo, przeżywało schyłek swej historii. W mieście działali jeszcze nieliczni powroźnicy. Nieźle prosperowało kołodziejstwo i stolarstwo. W branży spożywczej dobrze radzili sobie rzeźnicy, masarze, piekarze i młynarze. Rzemieślnicy sprzedawali swoje towary we własnych kramach, na targach w okolicznych i dalszych miejscowościach (Bochnia, Gdów, Limanowa, Łapanów, Myślenice, Skrzydlna, Wieliczka, Tymbark), a wiele wyrobów wytwarzali na zamówienie. Po II wojnie światowej w Dobczycach przeważali przedstawiciele branży skórzanej. Już jesienią 1945 roku rzemieślnicy reaktywowali organizacje cechowe, jednak trzy lata później na mocy decyzji administracyjnej zrzeszenie rzemieślników przestało istnieć. Cześć rękodzielników znalazła zatrudnienie w powstających w tym okresie lokalnych spółdzielniach.

Przegląd rzemiosł warto zacząć od garncarstwa. Jest to bowiem najstarsze i najwcześniej wyodrębnione rzemiosło. Garncarze zajmują się wyrobem naczyń glinianych do użytku codziennego. Garncarze (lub ich żony) niekiedy lepili także ceramiczne zabawki, najczęściej figurki – gwizdki. Podstawowym narzędziem garncarskim było koło, zbudowane z dwóch tarczy – dolnej napędowej i górnej roboczej, osadzonych na ruchomej osi. Często mechanizm koła połączony był z ławką, na której podczas pracy siedział rzemieślnik. Garncarz potrzebował także naczynia z wodą do maczania rąk, narzędzi do wygładzania i zdobienia (deseczka, patyczki, grzebyk) oraz drutu do odcinania gotowego naczynia od tarczy koła. Nieopodal warsztatu znajdował się piec do wypalania garnków. Podstawowymi etapami pracy garncarza było przygotowanie materiału, formowanie kształtów, zdobienie i wypalanie. Dobczyccy garncarze pozyskiwali glinę z terenu leżącego na granicy Dobczyc i Skrzynki.

Najważniejsze w Dobczycach były rzemiosła skórzane. Surowiec pozyskiwano od miejscowych rzeźników. Najbardziej cenieni byli fachowcy, którzy potrafili oprawić zwierzę bez uszkodzenia skóry, gdyż właśnie taki materiał był najlepszy do dalszego przerobu. Pozyskana skóra musiała zostać poddana garbowaniu, które zabezpieczało ją przed rozkładem i nadawało odpowiednie właściwości. Zajmowali się tym garbarze. Ich praca była skomplikowana, a proces garbowania – długotrwały. Czynności garbarskie wykonywano najczęściej w jednoizbowych warsztatach, które uzupełniała szopa z kadziami garbarskimi i podwórze z dołami wapiennymi. Skóry najpierw trzeba było oczyścić i wymoczyć w wodzie. Później wapniono je, żeby usunąć naskórek i obsadę włosów, pozbyć się tłuszczy i białek, co ułatwiało przyjęcie garbników. Wapnienie trwało od kilku dni do miesiąca, w zależności od tego, na jakie wyroby miała być wykorzystana skóra. Obróbka mechaniczna, która była następnym etapem garbowania, prowadziła do usunięcia sierści, mięśni i wygładzenia skóry. Do obróbki stosowano narzędzia ostre do mięśni, a tępe do sierści. Często narzędziem garbarskim było po prostu ostrze kosy. Tak przygotowaną skórę wielokrotnie płukano w ciepłej wodzie i w kąpieli z kwasem. Teraz można było przystąpić do zasadniczego etapu garbowania, który miał zmienić właściwości chemiczne i fizyczne skóry. Najpierw, jako garbników, które miały wniknąć w skórę, używano środków roślinnych, przede wszystkim kory i drewna młodych dębów. Później zaczęto stosować garbniki mineralne. Zmieniały się też sposoby garbowania, dawniej skóry zasypywano garbnikiem i zalewano wodą, później namaczano je w jego roztworze. Na końcu skórę suszono i natłuszczano.

            Garbowanie skór na potrzeby kuśnierzy było bardziej skomplikowane, gdyż wyprawiana skóra musiała zachować włosy, a często też zostać zafarbowana. Wszystkie te czynności wymagały specjalnych umiejętności. Odpowiednio dobrane i wymoczone skóry prane były w sodzie i mydle, a następnie garbowane w zakwasie mączno-otrębowym. Trwało to kilka tygodni. Taki zabieg stosowano powszechnie do skór baranich zapewniając im właściwą ciągliwość, miękkość i lekkość. W późniejszym okresie do garbowania zaczęto używać roztworów roślinnych oraz środków mineralnych – ałunu lub chromu. Po wysuszeniu i natłuszczeniu skóry barwiono i zszywano w błamy, z których szyto odzież. Kuśnierstwo – rzemiosło polegające na szyciu skórzanej odzieży, podszyć, nakryć głowy itp. było dobrze rozwinięte w Dobczycach. Kuśnierzom służyły narzędzia i przybory podobne do krawieckich, ale masywniejsze, ze względu na strukturę materiału. Rzemieślnicy dobczyccy umieli farbować skóry baranie i szyli z nich długie kożuchy, damskie kożuszki i serdaki, czapki baranice, rękawiczki i torebki na tytoń.

Podczas II wojny światowej i we wczesnych latach powojennych kwitło w Dobczycach nielegalne garbarstwo, gdyż najpierw Niemcy, a potem władza ludowa zlikwidowała większość warsztatów. Jedyna działająca garbarnia nie była w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb rynku, więc wielu mieszkańców Dobczyc zaczęło w ukryciu samodzielnie wyprawiać skóry. Garbowanie domowe, metodą „cebrzykową” (cebrzyk był podstawowym narzędziem), trwało około 2 tygodni i wymagało wiedzy, umiejętności i dyskrecji, gdyż za taką wrogą działalność można było trafić do więzienia.

W Dobczycach już od XVI w. działali rymarze, którzy zajmowali się wyrabianiem uprzęży i różnego typu pasów ze skóry. Niekiedy sami zajmowali się garbowaniem skór, ale zaopatrywali się w także w garbarniach. Skóry na użytek rymarzy musiały być twardsze. Dawniej najczęściej garbowano je ręcznie metoda tłuszczową. Polegała ona na wcieraniu w skórę tłuszczów roślinnych i zwierzęcych przy równoczesnym jej ugniataniu i skręcaniu. Skóra rozgrzewała się i pociła, a w miejsce usuwanej wody wnikał tłuszcz. Rymarze działający w małych miastach pracowali głównie na potrzeby wsi, gdyż wyrabiali i naprawiali uprzęże, rzemienie do batów, cepów, lejce, pasy pędne do maszyn. Warsztat rymarski był skromny, obejmował: imadło osadzone na ławie, zwane konikiem rymarskim, ławki do szycia pasów, noże do cięcia skóry, dziurkacze do otworów, igły i szydła rymarskie.

Najliczniejszą grupę rzemieślników w Dobczycach stanowili szewcy. Potrafili oni garbować skóry, ale zajmowali się przede wszystkim szyciem i naprawianiem obuwia oraz innych skórzanych przedmiotów. Warsztat szewski nie wymagał wiele miejsca. Składał się najczęściej ze stolika z szufladkami na narzędzia, półki z kopytami i prawidłami, stołu i wygodnego stołka. Zestaw szewskich narzędzi obejmował różnego rodzaju noże, pilniki, młotki, szydła, obcążki. Ważne były także szablony do wykrawania skóry. Ponadto szewc potrzebował drewnianych kołeczków, klamer, haftek i podkówek.

O tym, że Dobczyce były jednym z ważniejszych ośrodków szewskich w Małopolsce świadczy to, że najstarszy typ butów z cholewkami noszonych przez chłopów z regionu krakowskiego, nazywano dobczycokami.

Proces wyrobu buta wyglądał tak. Często buty były robione na zamówienie. Klient przychodził do warsztatu, ustalał cenę i poddawał się określonym czynnościom. Szewc dokładnie mierzył mu nogę, a nawet obrysowywał na papierze stopę zamawiającego. Następnie cholewkarz według formy kroił nożem skórę, sklejał poszczególne części, a potem szył, dawniej ręcznie, później na maszynie cholewkarskiej, cholewki. Zależnie od przeznaczenia butów dobierał gatunek skóry (bukat, szpalt, jucht). Dzisiaj już rzadziej używa się takich wyrazów, jak: przyszwa, kwatera, derby, napiętnik, listewka, futrówka, a są to nazwy części cholewek.

            Po uszyciu cholewek, szewc zakładał je na drewniane kopyt dobrane do numeracji obuwia, wysokie buty tzw. oficerki na prawidła, siadał na niskim szewskim stołku przed warsztatem i przytrzymywał kopyto rzemiennym pocięglem. (Pocięgiel służył czasem do karcenia niegrzecznych dzieci.) Następnie do kopyta dokrajał z twardej skóry brandzol, zakładał i przyklejał, również z twardej skóry, niekiedy z kory świerkowej, zakładki na szpice i pięty. Szewcy używali kleju kostnego, o nieprzyjemnym zapachu, który nazywał się sztorpak. Z kolei odbywało się ćwiekowanie, czyli przybijanie gwoździami cholewy do brandzla i kopyta. Następną czynnością było sznurowanie, czyli przyszywanie dratwą cholewki do brandzla. Dratwa zabezpieczona była przed wilgocią woskiem, a za igłę służyła szczecina dzika. Do robienia dziurek służyło szydło. Po wyciągnięciu gwoździ szewc baledrował tzn. wypełniał spód buta kawałkami skóry i glankiem z drewna. Przed umocnieniem podeszwy przybijał kołkami pasek z twardej skóry, czyli kiedrę, a potem wyrównywał ją nożem tzw. kameserem. Z kolei docinał podeszwę, również z twardej skóry, robił dziurki szpilortem i wbijał młotkiem drewniane kołki wykonane z drewna grabowego. Twarda, gruba skóra nazywała się krupon. Następnie przybijał na podeszwie krancę pod obcas i przybijał, czyli flekował ostatnią warstwę obcasa. Dla ozdoby sztuprował, tzn., nacinał kiedrę narzędziem zwanym sztuprem, potem dla trwałości obuwia woskował podeszwę na gorąco żelazkiem i ambusem. Ostatnie czynności to wyjmowanie kopyta, wydrapywanie kołków raszplą (drapakiem), wklejenie wyściółki i na końcu pastowanie butów. Buty zdobione z naturalnych materiałów były zdrowsze i trwalsze od współczesnych, ze sztucznej skóry i gumy[2].

      Ważną dziedziną rzemiosła było krawiectwo. Rozwijało się w miastach i we wsiach oraz po prostu w gospodarstwach domowych, gdyż wiele kobiet umiało szyć. Zawodowymi krawcami z kolei byli mężczyźni. Warsztat krawca obejmował stół do krojenia tkanin, a już pod koniec XIX w., u bogatszych rzemieślników, także miejsce do ustawienia maszyny do szycia (wynaleziono ją w połowie XIX w.). Podstawowymi narzędziami pracy krawca są nożyce i igły. Inne niezbędne akcesoria to miary krawieckie, szpilki, naparstek, a od czasu, gdy upowszechniły się wykroje, także kreda. Sztuki krawieckiej nie można sobie wyobrazić bez żelazka, przydatne były także różnego typu deski do prasowania. Krawcy dobczyccy pracowali na potrzeby miejscowego rynku oraz dla klientów z okolic. Trudnili się głównie szyciem ubrań męskich na zamówienie. Przez stulecia surowca do szycia odzieży dostarczali rzemieślnicy zajmujący się tkactwem. Przędzenie i tkanie było także zajęciem domowym. W wielu gospodarstwach uprawiano len, a czasem konopie, i w sezonie zimowym tkano tkaniny na własny użytek. Len najlepiej rósł na ziemniaczyskach. Trzeba go było doglądać i pielić, a gdy dojrzał należało go zerwać, przesuszyć i wymłócić, żeby uzyskać nasiona. Z siemienia lnianego tłoczono olej, albo dodawano do karmy dla kur. Wymłócone snopeczki roszono w wodzie około 2 tygodnie, żeby łodygi zmiękły. Później suszono je i rozgniatano. Służyły do tego międlice i cierlice, w kształcie podobne do dużych, drewnianych, tępych nożyc. Po międleniu, gdy łodygi już były pokruszone, trzeba było wyczesać paździerze na szczotce. Im dokładniej wyczesano włókna, tym cieńsze płótno można było uzyskać z przędzy. Do produkcji przędzy służyło wrzeciono z przęślicą a później kołowrotek. Przędzę zwijano na motowidle w motki, potem nawijano na szpule przy pomocy wijadła i szpularza, a później na wał nadawczy warsztatu tkackiego, czyli ramy, na której zamontowane były wszystkie elementy umożliwiające tkanie. Tkanie polega na przeplataniu dwóch prostopadłych do siebie układów nitek – wątku i osnowy. Na warsztatach tkackich wyrabiano płótna cienkie, płótna grube – zgrzebne oraz tkaniny z osnową lnianą a wątkiem wełnianym. Materiał miał najczęściej ok. 60 cm szerokości (łokieć). Gotowe płótno prano, gotowano, i ługowano popiołem. Potem należało je wybielić na słońcu. Tkanina uzyskana w taki sposób była bardzo mocna i trwała. Tkactwo w Dobczycach okres prosperity przeżywało w XVII w., kiedy tutejsze płótno uznawano za jedno z najlepszych, a ostateczny kres rzemiosła nastąpił pod koniec XIX w. Wielu tkaczy działało także w okolicznych wsiach, gdzie tkactwo utrzymało się dłużej. Przed I wojną światową tkacze pracowali m.in. w Brzączowicach. Chodzili do Dobczyc i Gdowa po zlecenia i przędzę, a potem oddawali zamawiającym gotowe płótno. Jeszcze w czasie II wojny światowej tkacze działali w Borzęcie i Czasławiu. Surowcem, z którego wytwarzano tkaniny była także wełna. Zajmowali się tym sukiennicy, produkujący sukno, ciepłą i trwałą tkaninę na okrycia wierzchnie, m.in. na słynne dobczyckie sukmany. Sukno wyrabiano w foluszach, gdzie pod wpływem ubijania w ciepłej wodzie z odpowiednimi dodatkami, włókna wątku i osnowy łączyły się ze sobą, a tkanina gęstniała. Kolejnym rzemiosłem włókienniczym było powroźnictwo zajmujące się wyrobem grubych nici, sznurów, powrozów, lin i knotów ze lnu i konopi. Na wsi prosty powróz umiał ukręcić prawie każdy gospodarz. Jednak do wyrobu lepszych produktów należało dysponować kołowrotkiem lub wózkiem powroźniczym.

Wielu rzemieślników parało się obróbką drewna. Właśnie ono było przez stulecia podstawowym materiałem na narzędzia, naczynia, sprzęty domowe, domy i budynki gospodarcze. Zazwyczaj mieszkańcy dawnych wsi i miasteczek potrafili wykonywać z drewna proste sprzęty i drobne przybory, ale były prace, które powierzano tylko i wyłącznie fachowcom. Najbardziej cenionym rzemiosłem drzewnym było ciesielstwo. Cieśla musiał łączyć umiejętność obróbki drewna z wiedzą architektoniczną i zdolnościami konstruktora, a przede wszystkim musiał doskonale znać właściwości różnych gatunków drewna. Tylko suma tych kompetencji mogła dać efekt w postaci bezpiecznego, trwałego i estetycznego budynku. Podstawowymi narzędziami ciesielskimi były piła, topór i siekiera. Ponadto cieśle posługiwali się cieślicami, dłutami i świdrami, a typowymi instrumentami pomiarowymi były pion i poziomica. Przydatne były także różne podnośniki i drewniane młoty do pobijania. Po zestawieniu, czyli połączeniu wszystkich części budynku, do pracy przystępował dekarz kryjący dachy. Jako surowiec na pokrycia dachów stosowana była żytnia słoma, a tam, gdzie drewno występowało w obfitości, także gont. Wyposażenie domu było w dużej mierze zasługą stolarzy, którzy trudnili się wyrobem mebli, ale także ram okiennych, okiennic, drzwi, czyli stolarki budowlanej. Rzemiosło to mogło rozwinąć się dzięki udoskonaleniu narzędzi, gdyż stolarze posługiwali się przyborami, które umożliwiały im zaawansowaną i precyzyjną obróbkę materiału. Do najważniejszych można zaliczyć różnego typu piły i heble. W warsztacie nie mogło zabraknąć świdrów, ścisków i narzędzi pomiarowych. Najważniejszym meblem w stolarni był specjalny stół z imadłami i ściskami. Stolarstwo w Dobczycach przechodziło różne koleje losu, ale w okresie międzywojennym rozwijało się dynamicznie. Wprawdzie ręczne wyrabianie drzwi, okien, łóżek i szaf zajmowało wiele czasu, ale mimo to produkcja była opłacalna. Stolarze pracowali też w okolicy Dobczyc. Jan Baran z Zakliczyna wyrabiał skrzynie, podobnie jak Jan Siatka w Czechówce. W Raciechowicach działał wysoko wykwalifikowany stolarz, Stanisław Flak, który praktykował w Wiedniu i Krakowie, a pracował na zamówienie odbiorców ze wsi i z dworu. Jedną z ważnych technik obróbki drewna było toczenie. Polegało ono na wprawieniu w ruch wirowy obrabianego kawałka materiału i kształtowanie go w zaplanowany sposób ostrym narzędziem. Na tokarkach wyrabiano miski, wałki do ciasta, różnego typu pojemniki oraz przęślice, wrzeciona, części kołowrotków oraz elementy mebli. W Dobczycach i okolicach dobrze radzili sobie kołodzieje zajmujący się wyrobem części do wozów i całych wozów. Warto przypomnieć, że wozy konne były podstawowym środkiem transportu jeszcze długo po II wojnie światowej. Wyroby kołodziejskie wymagały dobrze dobranego surowca. Najlepszym materiałem były drzewa liściaste – dąb, jesion, akacja, brzoza, wiąz i buk. Zakupione w zimie drzewo sezonowało od 3 do 4 lat i dopiero wtedy można było je przerabiać. Rzemieślnik potrzebował narzędzi do mocowania wyrabianych produktów, czyli koziołków i ław kołodziejskich oraz kobylicy – nożnego imadła, w którym obrabiano wstępnie drewno na szprychy. Ważna była także tokarka do piast, topory, piły, heble, ośniki, świdry, dłuta i przyrządy pomiarowe. Wiele naczyń potrzebnych w gospodarstwie domowym, ale także w handlu i innych rzemiosłach, było dziełem bednarzy. Oni także pojawiają się w źródłach dotyczących dobczyckiego życia gospodarczego. Bednarstwo zajmuje się produkcją drewnianych naczyń klepkowych spinanych obręczami. Praca bednarza była bardzo skomplikowana, wymagała dokładności i czasu. Spod bednarskich ośników wychodziły beczki, dzieże, szafliki, cebry, konewki, wiaderka, maselnice i mnóstwo innych form drewnianych naczyń.

Długą tradycję wśród zajęć produkcyjnych ma plecionkarstwo. Kosze i różnego typu plecione pojemniki były niezbędne w każdym domu i gospodarstwie, służyły do przechowywania i transportu. Umiejętność wyplecenia prostego kosza z nadrzecznej wikliny była na dawnej wsi dość powszechna, zwłaszcza, że nie potrzebowano do tego specjalnych narzędzi. Jednak i w tej działalności pojawiali się specjaliści produkujący kosze na sprzedaż.

***

Człowiek żyje nie tylko pracą, ale musi także jeść, odpoczywać, świętować. Życie tworzą dopełniające się wzajemnie dzień powszedni i dzień świąteczny. Możemy je poznać wchodząc do następnego pomieszczenia. Po prawej stronie izby mijają dni powszednie, a po lewej trwa świętowanie.

            Dom jest specjalną przestrzenią, w której ludzie zaspokajają wszystkie potrzeby – od tych najbardziej podstawowych, po te najwyższego rzędu. Wyposażenie domu dostosowane jest do jego funkcji. W gospodarstwach wiejskich dom, jak cała zagroda, był częścią warsztatu pracy. Dlatego oprócz sprzętów gospodarstwa domowego znajdowały się tu czasowo lub na stałe urządzenia i narzędzia gospodarskie. Do połowy XIX w. chałupy były kurne, więc dym snuł się po całym domu i uchodził na zewnątrz wszystkimi możliwymi szczelinami i otworami. Budowa kominów odprowadzających dym wpłynęła na poprawę warunków mieszkalnych i na estetykę wnętrza, które można było bielić i dekorować. Przestrzeń domu zasadniczo dzieliła się na część codzienną i gospodarczą oraz część reprezentacyjną. Ilość pomieszczeń oraz ich układ był uzależniony od zamożności gospodarstwa.

U zamożniejszych gospodarzy [domy] składają się zwykle z czterech izb – po dwie z jednej i po dwie z drugiej strony sieni, która tworzy ten przedział a zarazem środek domu. Stosownie do przeznaczenia izby noszą nazwy: piekarnia, inaczej izba, jest jadalnią a zarówno miejscem, w którym odbywają się wszelkie najważniejsze czynności i prace gospodarskie. (…) Izdebka naprzeciw piekarni, zwykle po drugiej stronie sieni, jest tem dla chłopa, czem salon w mieście. (…) Pozostałe jeszcze dwie ubikacyje domu to komnata i komora nie wszędzie są jednakowo rozmieszczone. (…) Chałupy uboższych gospodarzy składają się przeważnie z sieni, izby i komory, w tym po sobie porządku[3].

Sprzęty i narzędzia służące do zaspokajania życiowych potrzeb mieszkańców wsi były niegdyś bardzo proste, a ich zestaw najczęściej bardzo ograniczony. Wiele, jak zawsze, zależało od zamożności gospodarstwa.

            Najważniejszym miejscem, gdzie toczyło się życie codzienne chłopskiej rodziny była izba z piecem. W niej właśnie przygotowywano pożywienie i spożywano je, tu wypoczywano, tu odbywały się zabiegi higieniczne, sąsiedzkie spotkania, tutaj pod okiem starszego rodzeństwa i dziadków wychowywały się dzieci. Najmłodsze z nich leżały w kołyskach na biegunach.

Rodziny chłopskie były wielodzietne, więc rzadko zdarzało się, żeby kolebka nie miała lokatora. Posiadanie dzieci uznawano za rzecz naturalną i właściwą, a ich brak wywoływał poważne problemy. Bezdzietność uznawano za karę Bożą, brak potomstwa stanowił powód do konfliktów w rodzinie i do okazywania lekceważenia przez społeczność. Ponadto dzieci od najmłodszych lat miały obowiązki gospodarskie, już 3-4 letnie maluchy zajmowały się drobiem, a niewiele starsze pasały krowy, więc brak dzieci oznaczał brak rąk do pracy. Dzieci rodziło się więc dużo, ale także wiele z nich wcześnie umierało. Liczne niebezpieczeństwa, które mogły zagrozić dziecku wiązano ze złymi mocami, w których stałą obecność na świecie głęboko wierzono. Dlatego próbowano zabezpieczyć się przed nimi w magiczny sposób i pod kołyski dzieci wkładano ostre, żelazne przedmioty, które miały odstraszyć zło.

            Starsi spali w nocy na łóżkach i ławach, które mogły być umieszczone w pozostałych częściach domu. Ławy służyły także do siedzenia w dzień. Zimą ulubionym miejscem przesiadywania były ławki przy piecu, o który można było oprzeć plecy i grzać się w życiodajnym cieple.

            Ważnym elementem umeblowania chłopskiego domu była skrzynia wianna (wianówka). Stanowiła ona niezbędny składnik wyprawy wiejskiej panny. W skrzyniach przechowywane były kobiece i domowe skarby: świąteczna odzież, zdobiona bielizna pościelowa, płótno i dokumenty. Wewnątrz skrzyń przyklejano święte obrazki, a na wiekach czasem sporządzano notatki dotyczące życia rodziny i działań gospodarskich.

            W izbie dokonywano zabiegów higienicznych. Tutaj myto się, zmywano naczynia, prano odzież, maglowano ją i prasowano.

Solidne mycie nie należało w dawnych czasach do codziennych obrządków. Generalna kąpiel odbywała się tylko kilka razy do roku, przed świętami. Ograniczone zabiegi higieniczne miały miejsce codziennie, a przed niedzielnym wyjściem do kościoła myto się staranniej i zmieniano części odzieży, które stanowiły bieliznę.

Do mycia służyły naczynia klepkowe, drążone niecki, a później blaszane miednice. Podobnych sprzętów używano do zmywania naczyń. W „kąciku higienicznym”, jeżeli taki urządzano w izbie, wisiał wieszak na ręczniki, a także lusterko. Ważną funkcję pełniły różnego typu pojemniki do przenoszenia i przechowywania wody – drewniane konewki, wiadra i cebrzyki.

            Odzież i inne tkaniny używane w domu były przed stulecia wykonane z materiałów samodziałowych wymagających określonych zabiegów pielęgnacyjnych. Najczęściej pranie odbywało się w rzece albo innym zbiorniku wodnym. Kobiety zanosiły tam wyługowaną wcześniej odzież i kładły ją na desce lub kamieniu zanurzonym w wodzie. Później tłukły namydlone pranie kijankami, czyli drewnianymi płaskimi łopatkami, a następnie płukały do czysta. Wraz z rozpowszechnieniem się delikatniejszych tkanin fabrycznych zmieniły się sposoby prania. Zamiast w ługu i za pomocą kijanek zaczęto prać ręcznie w baliach, ułatwiając sobie pracę używając tary – deski z poprzecznymi karbami, o którą pocierano prane rzeczy. W okresie międzywojennym coraz częściej używano tar i balii z ocynkowanej blachy. Wyprana i wysuszona bielizna lniana była bardzo szorstka i sztywna, należało ją więc przed użyciem zmiękczyć i wygładzić. Służyła do tego maglownica z wałkiem. Narzędzie to złożone z deski z poprzecznymi, szerokimi karbami zaopatrzonej w uchwyt i walca z uchwytem, wykonywano z twardego drewna. Zwilżoną bieliznę nawijano na wałek i dociskając maglownicą przesuwano po blacie stołka. Wałek obracał się a nacisk powodował rozprostowywanie i zmiękczanie włókien tkaniny. Delikatniejsze tkaniny prasowane były żelazkami, do których wkładano rozgrzany do czerwoności wkład, czyli duszę lub wsypywano rozżarzone węgle drzewne.

            W izbie przygotowywane było pożywienie. Tutaj odbywała się obróbka produktów spożywczych, gotowanie, pieczenie, przetwórstwo i konserwacja pożywienia. Pory spożywania posiłków były dość dokładnie określone, a codzienny jadłospis był jednostajny.

Zwykły porządek potraw, jaki przy jedzeniu zachowują, jest następujacy: śniadanie: ziemniaki ze żurem, zacierka albo kasza; południe: kapusta, kasza, albo groch lub też fasola ze żurem; podczas żniw: kapusta z chlebem, pierogi lub kluski prażone (targane), tajona kasza jaglana lub krupiana z mlekiem; wieczerza: kapusta, ziemniaki lub kasza jaglana lub krupiana[4].           

Przygotowanie pożywienia wymagało odpowiednich naczyń i przyborów kuchennych. Do gotowania potraw na otwartym palenisku używano glinianych naczyń produkowanych przez garncarzy. Ustawiano je na trójnożnych żelaznych dynarkach nad ogniem. Używano także żeliwnych naczyń zaopatrzonych w trzy nóżki. Później, wraz z ukryciem paleniska pod płytą kuchenną, rozpowszechniły się patelnie i rondle. W kuchni niezbędne były także noże, tasaki, mątewki i łyżki trzymane w łyżnikach oraz cedzidła do odcedzania klusek. Ciasto na dania mączne zagniatano w nieckach wydrążonych w drewnie. Ważnym składnikiem potraw i bardzo cennym środkiem konserwującym była sól. Kupowano ją w postaci dużych kawałków, które przed użyciem należało pokruszyć. Służyły do tego drewniane stępki z tłuczkami. Rozkruszoną sól przechowywano w solniczkach. Z kolei pieprz rozdrabniano w pucharkowatych tarkach. W związku z tym, że podstawą chłopskiej diety były potrawy mączne, w domu znajdowały się żarna. Mąkę pozyskaną w żarnach przesiewano na sicie, usuwając z niej nieczystości i rozbijając grudki.

            Do wypieku chleba potrzebne były naczynia oraz przybory do obsługi pieca. Wypiekanie chleba było zajęciem kobiet. Uważano, że do małżeństwa gotowa jest tylko ta panna, która umie upiec chleb. Podstawowym sprzętem związanym z chlebem była dzieża, w której wyrastało ciasto. W dzieży, z mąki i zakwasu (lub drożdży), przygotowywano rozczyn. Kiedy rozczyn odpowiednio wyrósł, gospodyni sypała do dzieży resztę mąki i wyrabiała ciasto. Gdy ciasto wyrastało należało przygotować piec. Potrzebny był do tego pociosek, który przypominał motykę na długim trzonku, a służył do wygarniania popiołu oraz pomiotło, czyli słomiana miotełka umieszczona na długim kiju. Z wyrośniętego ciasta w okrągłych koszyczkach formowane były bochenki, które do rozgrzanego pieca wsuwano przy pomocy łopaty.

Chleb w kulturze ludowej otaczany był szczególnym szacunkiem. Był on symbolem płodności, dostatku, zdrowia, życia. Nie wolno było dopuścić do tego, żeby się zmarnował, nie można było go wyrzucać, a gdy spadł na ziemię należało go podnieść i pocałować. Krojenie chleba rozpoczynano od uczynienia nad nim znaku krzyża. Chleb odgrywał ważną rolę w obrzędowości rodzinnej i dorocznej. Uznawano go niegdyś za ważny środek zabezpieczającym przez klęskami. Święcony w dniu św. Agaty (5 lutego), strzegł przed pożarem i powodzią. Chleb zabierano w drogę, żeby chronił przez złem czyhającym daleko od domu. Stosowano go także w medycynie ludowej. Także sprzęty związane z wypiekiem chleba nabierały nadzwyczajnych właściwości. Na przykład na dzieży podczas oczepin siadała panna młoda, a łopata chlebowa wystawiana była przed dom podczas burzy i stanowiła magiczny piorunochron.

            Do przygotowywania pożywienia służyła także maselnica, w której ubijano śmietanę na masło oraz prasa do odciskania sera. W domu używano także szatkownicy do kapusty, którą w dużych ilościach kiszono na zimę. W gospodarstwie domowym potrzebne były także różnego rodzaju miarki oraz wagi. Najpowszechniej stosowano bezmiany, a później wagi szalkowe. W domu przydawały się też rozmaite pojemniki i koszyki wyplatane z wikliny, a czasem korzeni.

            Rodzina chłopska dysponowała zazwyczaj bardzo skromnym zestawem naczyń do spożywania pokarmów. Składał się on najczęściej z kilku misek i drewnianych łyżek. Dodatkowo obejmował także gliniane dzbanki i kubki. W związku z tym, że wszyscy jadali z jednej miski, a poza łyżką nie znano innych sztućców, był to zestaw w zupełności wystarczający.

            Przybory i sprzęty domowe były bardzo szanowane i używano ich aż do zupełnego zużycia. Wszystko to, co można było naprawić – naprawiano, a dla sprzętów, których już na stałe traciły swoje cechy użytkowe, często znajdowano inne zastosowania.

***

W domu mijały zarówno dni powszednie, jak i świąteczne, więc sama jego przestrzeń nie była jednorodna – dom miał miejsca, w których podejmowane były zwykłe działania i takie, w których skupiało się sacrum. Najważniejszym elementem wyposażenia domu był stół, który zanim zaczął służyć do spożywania posiłków, był szczególnym domowym ołtarzem. Stół ustawiano w świętym kącie, przykrywano obrusem, ustawiano na nim krzyż, świece, święte obrazki, czasem chleb. Chociaż geometrycznie nie musiał zajmować centralnego miejsca, to był symbolicznym punktem centralnym domu, przy którym celebrowano najważniejsze obrzędy.

            Czas świętowania podkreślany był specjalnym strojem. W okolicach Dobczyc noszony był strój krakowski. Charakterystycznym elementem odświętnego ubioru mężczyzn była biała sukmana zdobiona czarnym, plecionym sznurkiem witym w formie krzyża na piersiach, koło kieszeni, przy rozcięciach u dołu. Taki typ sukmany zwany jest dobczyckim. Mężczyźni nosili także kaftany granatowe, niebieskie lub czarne, zapinane na haftki lub guziki, ozdobione niekiedy barwnymi chwostami. Ważnym elementem uroczystego stroju były czapki – rogatywki z czerwonego sukna obszyte czarnym barankiem. Stroju męskiego dopełniały białe koszule, pasy, portki w biało czerwone paski i buty z cholewami. Kobiety nosiły koszule z cienkiego, białego płótna, szerokie i długie spódnice gładkie, w prążki lub kwiaty, a na nich zapaski. Najefektowniejszym elementem stroju kobiecego był gorset szyty z kwiecistej tkaniny albo aksamitu lub sukna, który zdobiono pasmanterią i haftem. Strój ozdabiały dodatkowo korale, wiązane na szyi barwnymi wstążkami, których końce spadały na aż plecy. Ważnym elementem stroju kobiet były chusty naramienne pełniące rolę okrycia wierzchniego oraz chustki na głowę. Na co dzień głowy okrywały i panny i mężatki, ale podczas uroczystości jedynie kobiety zamężne, które nosiły specjalnie wiązane chusty czepcowe. Kobiety, podobnie jak mężczyźni, nosiły buty z cholewami, w pierwszych dekadach XX w. zaczęły być modne trzewiki z wysoką, sznurowaną cholewką.

            Rytm życia mieszkańców Dobczyc i okolicznych wsi wyznaczał niegdyś cykl pór roku z właściwymi dla nich pracami i wpisany weń porządek obrzędów dorocznych związanych z kalendarzem kościelnym i tradycją. W corocznym świętowaniu wyróżniały się dwa okresy szczególnie mocno nasycone praktykami obrzędowymi: wiosenny – związany z Wielkanocą i zimowy, skupiony wokół Bożego Narodzenia.

Wielkanoc przypada w niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Poprzedza ją okres Wielkiego Postu, rozpoczynający się o północy w Środę Popielcową. Rygorystycznych zasad tego czasu niegdyś pilnie przestrzegano. Obrzędy wielkanocne skupiają się przede wszystkim w okresie Wielkiego Tygodnia; w tych dniach szczególnie wyraźnie widać głęboko zakorzenione w tradycji znaczenia wiosennych symboli związanych z odradzaniem się życia. Wśród nich wyróżniają się rytualne zastosowania roślin, wody i jajek. Obrzędy Wielkiego Tygodnia rozpoczyna święcenie palm w Niedzielę Palmową, zwaną także Kwietną lub Wstępną.

Święta wielkanocne obchodzi lud w tych stronach bardzo uroczyście i prawie do każdego obrzędu religijnego przywiązuje jakieś podanie, jakieś znaczenie osobliwe. Już niedzieli palmowej wyczekują z niecierpliwością szczególnie młodzi parobcy, bo to jeden nad drugiego sadzi się, aby zrobić piękniejszą palmę do święcenia. Widok tych palm ozdobionych różnokolorowymi wstążkami, zakończonych bukietami z trawy, a sięgających aż pod strop świątyni, jest wspaniały[5].

Z palmami wielkanocnymi wiąże się wiele zabiegów magicznych. W czasie burzy palono cząstki palmy lub wystawiano je w oknie, aby rozpędzić chmury i ochronić dom przed pożarem. Zwierzęta, które wypędzano po raz pierwszy na wiosenną paszę, były uderzane gałązkami palmowymi, co miało zapewnić im zdrowie i obfitość pokarmu na pastwisku. Palmy wkładano w izbach za święte obrazy oraz wieszano na strychach i w budynkach gospodarczych, żeby swoją mocą chroniły ludzi i dobytek przed nieszczęściami. Z palmowych gałązek robiono krzyżyki i w Poniedziałek Wielkanocny przed świtem wbijano je w ziemię, aby wywołać urodzaj i chronić zasiewy przed klęskami i szkodnikami. Krzyżyki wieszano również na drzwiach domów, żeby uchronić się przed ogniem i złymi mocami. W Wielki Czwartek, gdy milkną w kościołach dzwony i dzwonki i zaczynał się czas szczególnej ciszy. Związanie dzwonów trwało do liturgii Wielkiej Soboty. Funkcję dzwonów przejmowały wówczas drewniane klekotki, kłapace, grzechotki, taradajki. Hałas, który wydawały miał również odpędzać złe moce. W Wielki Piątek, jedyny dzień w roku, kiedy nie są odprawiane msze, a sprawowana jest liturgia Męki Pańskiej, urządzane są symboliczne Groby Chrystusa.

W Wielki Piątek spieszą wszyscy tłumnie do kościoła, bo wierzą, że w tym domu, z którego bierze ktoś udział w tym dniu w nabożeństwach kościelnych, nikt nie umrze bez przyjęcia świętych sakramentów.(…) Każda parafia stara się ubrać jak najozdobniejszy grób. W tym celu w bocznej kaplicy zasłaniają okna kirem i ozdabiają ją młodemi jodełkami i na stopniach ołtarza kładą na deskach posiany owies i w tej zieleni ustawiają świecące lampki. Zamiast straży przy grobie ustawiają obrazy żołnierzy rzymskich[6].

Uważano, że po północy w Wielki Piątek szczególnych właściwości nabiera woda, więc wielu ludzi udawało się nad rzeki, żeby obmyć w niej głowę, ręce i nogi. Kąpiel taka miała zabezpieczyć skórę przed chorobami. Podczas liturgii Wielkiej Soboty odbywa się święcenie ognia i wody.

W Wielką Sobotę wczas rano udają się do kościoła, gdzie święcą wodę, ogień, chleb i inne potrawy wielkanocne. Święcony ogień przynoszą w tak zwanej hubce do domów i kadzą nim drzewa owocowe, wodę, dom, bydło, a resztę spalają w ognisku. Wody święconej wlewają nieco do studni, następnie skrapiają nią dom i bydło i dają się napić małym dzieciom, ażeby miały dobry sen. Gdy zaś odezwie się głos dzwonu z wieży „na gloria” wtenczas zasiewają zwykle na grzędach kapustę. O zachodzie słońca spieszą tłumnie na rezurekcje świątecznie ubrani[7].

W Wielką Sobotę święci się także pokarmy. Kosze ze święconym zawierały tradycyjny zestaw: chleb, słoninę, kiełbasę, masło, chrzan i sól oraz jajka, które stanowią podstawowy atrybut wielkanocnych obrzędów. Niegdyś, jako symbole siły, zdrowia, odradzania się, nowego życia, płodności i rozkwitu, stosowane były w wielu wiosennych rytuałach. Zakopane w ziemi miały pobudzać ziemię do rodzenia plonów, toczone po grzbietach zwierząt miały zapewnić im zdrowie i siłę, a skorupki dodane kurom do karmy miały zabezpieczyć je przed porwaniem przez lisa i spowodować, że będą się dobrze niosły. Z tych właśnie skorupek zakopanych w ziemi miała wyrastać marunka – ziele doskonałe na choroby żołądka. Święcone jajka były także darem. Dziewczęta darowały je wybranym młodzieńcom, jako znak sympatii, a dzieci otrzymywały je od swoich rodziców chrzestnych z życzeniami, żeby zdrowo rosły i dobrze się sprawowały. Jajek do święcenie niegdyś nie malowano, później barwiono je w cebuli.

Mszę rezurekcyjną celebrowano w Wielką Sobotę wieczorem albo w Niedzielę Wielkanocną rano. Kluczowym momentem domowych obchodów Wielkanocy było składanie życzeń i wspólne ucztowanie.

W Wielką Niedzielę przed śniadaniem przy święconym jajku składają sobie życzenia. Po nabożeństwie zastawia gospodyni uroczysty obiad: najpierw podaje gotowaną serwatkę z chrzanem, święconem jajkiem i kawałkami wędlin, potem następują różne potrawy, jak rosół z ziemniakami, mięso, pierogi z ryżową kaszą. Dają też bydłu nieco świeconego (jajko, chrzan, chleb, święconka). Po obiedzie idą na nieszpory, lub pozostają w domu zabawiając się wesoło rozmową. Jest zwyczaj, który teraz coraz bardziej wychodzi z użycia, że w Wielką Niedzielę po święconem spać nie wolno. Kto by zaś złamał ten zwyczaj, ten na pewno popadnie w ciężką chorobę tego roku[8].

Poniedziałek Wielkanocny nieodłącznie związany jest z wzajemnym oblewaniem się wodą. W zwyczajach praktykowanych tego dnia widać ślady wiosennej magii opartej na mocy wody, bez której niemożliwy jest rozwój i trwanie życia. Polewanie wodą miało zatem zapewnić nie tylko zdrowie, siłę i płodność ludziom i zwierzętom, ale także dostateczną ilość opadów zapewniających prawidłową wegetację roślin. Dla panny oblanie wodą było powodem do radości, znakiem tego, że podoba się i jest lubiana. W drugi dzień Wielkanocy po domach chodzili chłopcy z ogródkiem, z barankiem (traczykiem) lub z pasyjką, czyli z figurą Chrystusa lub baranka wielkanocnego na wózku albo na specjalnej podstawie. Chłopcy śpiewali pieśni i wygłaszali oracje, za co otrzymywali jajka i kawałki świątecznego kołacza.

Mały wózek na dwóch kółkach ubrany zielenią, przedstawia ogródek, wśród którego stoi baranek lub Pan Jezus z chorągiewką[9].

            Wigilia Bożego Narodzenia (24 grudnia), zwana Wilią, była niezwykłym dniem. Jaka Wigilia, taki cały rok – to przekonanie związane z traktowaniem Wigilii jako początku nowego czasu jest aktualne także dziś, ale dawniej próbowano sprawić, aby kolejny rok był szczęśliwy, bezpieczny i pomyślny w gospodarstwie i życiu rodzinnym. Korzystając z niezwykłych właściwości czasu, starano się także odczytać znaki, które miały zapowiadać przyszłe wydarzenia. W Wigilię należało powstrzymać się od sporów i kłótni. Tego dnia nie można było leniuchować i długo wylegiwać się w łóżku. Zdrowie i dostatek miało zapewnić obmycie w wodzie, do której czasem wrzucano pieniądz. Od wigilijnego poranka trwały przygotowania do Świąt. Gospodarz zajmował się zwierzętami, dla których sporządzał paszę na najbliższe dni, a gospodyni pracowała w kuchni przygotowując wigilijny obiad. Wszystkie działania należało skończyć przed zmrokiem. Do świętowania Wigilii należało odpowiednio przygotować izbę, w której wieczorem nie mogło zabraknąć chleba, ziarna zbóż i barwnie przystrojonych zielonych gałązek powieszonych pod powałą, zwanych podłaźnikiem.

Pod wieczór gospodarz lub parobek przynosi słomy i rozściela nią stół, zaś pomiędzy słomę kładzie po kilka ziarenek z każdego rodzaju zboża z pozostałej słomy robią kopy tj. małe pęczki związane, które wtykają za stragarze[10].

Wcześniej u powały wieszano pająki ze słomy oraz światy z opłatków. W późniejszym czasie, tuż przed II wojną światową, pojawiły się stojące choinki.

            Pod stół wigilijny kładziono żelazne przedmioty, które miały zabezpieczyć domowników przed złem. Podczas wieczerzy należało trzymać nogi oparte na nich, żeby uchronić się w przyszłym roku przed skaleczeniami i chorobami nóg. Wigilia była dniem postu, którego pilnie przestrzegano. Z ucztowaniem czekano na pierwszą gwiazdę. Zestaw wigilijnych potraw zależał od zamożności rodziny, ale zawsze obejmował to, co można było pozyskać we własnym gospodarstwie, sadzie i lesie – dania mączne, rośliny strączkowe, kapustę, śliwki, grzyby, ziemniaki, owoce, miód, mak. Spożycie potraw przygotowanych z tych składników miało zapewnić obfitość zbóż, owoców, warzyw, zdrowie i dostatek dla rodziny a także opiekę dusz, które przybywały w ten niezwykły dzień z zaświatów.

Od śniadania aż do wieczora nic nie jedzą prócz kawałka chleba w południe. Zamożniejsi pieką najczęściej na wiliję kukiełki, u biedniejszych musi wystarczyć jeden chleb i jedna kukiełka kupiona na jarmarku. (…) Wieczór dają obiad. Najsamprzód łamią się opłatkiem. Obiad składa się z następujących potraw: groch z kapustą, krupy (penczak) z rzepą (karpiele), ziemniaki z grzybami suszonymi, kasza jęczmienna z suszonym owocem, kluski z miodem i makiem, to tylko u zamożniejszych. Przy każdej potrawie jedzą kukiełkę pszeniczną i chleb żytni. Ryb wcale nie jedzą[11].

Wieczerzę poprzedzała modlitwa – wspólna lub osobista oraz łamanie się opłatkiem. Dzielili się nim najpierw najstarsi członkowie rodziny, potem rodzice z dziećmi, a na końcu dzieci między sobą. Jedzenie rozpoczynali wszyscy domownicy w tym samym momencie, a potrawy wigilijne spożywano powoli i w ciszy. Każdej potrawy wigilijnej należało spróbować, a pozostałości z uczty dostawały wraz z opłatkiem lub chlebem zwierzęta, które w tę cudowną noc, według przekonań ludowych, potrafiły mówić.

W Wigilię praktykowano wróżby matrymonialne. Panny ukradkiem przynosiły z podwórza wybranego kawalera szczapy albo źdźbła słomy ze strzechy i liczyły ich ilość, ciesząc się, gdy wynik był parzysty. Nasłuchiwały także, z której strony zaszczeka pies, wierząc, że stamtąd przyjdzie ich przyszły mąż. Wiele wróżb dotyczyło pogody i urodzaju Urodzaj na żyto lub pszenicę przewidywano kładąc nóż między kromki chleba żytniego i pszennej kukiełki, a w drugi dzień Świąt sprawdzano, z której strony na nożu wystąpiła rdza Zboża „wskazanego” przez rdzę nie należało wysiewać.

Boże Narodzenie (25 grudnia) było wielkim świętem, starano się więc nie opuszczać domu i nie praktykowano odwiedzin. Dawniej w Boże Narodzenie nie można było nic robić: ścielić łóżek, zamiatać podłóg, gotować jedzenia. Dopiero w drugi dzień Świąt (św. Szczepana, 26 grudnia) sprzątano izbę i myto naczynia. W kościele tego dnia święcono owies. Dodawano go potem do ziarna przeznaczonego na siew, dodawano także do karmy zwierzętom. Obsypanie owsem miało przynosić szczęście, bogactwo i płodność, więc często obsypywano się nawzajem.

Już od drugiego dnia Świąt zaczynali chodzić kolędnicy. Ich odwiedziny połączone ze składaniem życzeń miały przynieść domownikom i gospodarstwu szczęście w kolejnym roku, dlatego byli oni chętnie przyjmowani oraz nagradzani za taką specyficzną akwizycję dobra. W okolicach Dobczyc kolędowano z Rajem, Maryjką, Herodem, z szopką, gwiazdą oraz maszkarami zwierząt.

Przedstawienie kolędnicze z Rajem dotyczyło grzechu pierworodnego, który był przyczyną przyjścia na świat Chrystusa, widowisko zwane Maryjką opowiadało o narodzeniu Chrystusa, przybyciu pasterzy do betlejemskiej szopy oraz o złym królu Herodzie, który chciał zgładzić Zbawiciela. Podobne treści miały widowiska, w których główną rolę grał właśnie król Herod. Na końcu przedstawienia herodowego śmierć ścinała nikczemnego władcę, a diabeł zabierał jego potępioną duszę do piekła. Ważnym atrybutem kolędniczym były szopki. Mniejsze, z figurkami wyciętymi z papieru lub z drewna, były rekwizytami podczas śpiewania kolęd, a w większych z ruchomymi kukiełkami odbywały się prawdziwe, często „wieloaktowe” przedstawienia. W ich zasadniczą, bożonarodzeniową treść wplatane były różne aktualne, często zabawne wątki, a wśród aktorów pojawiały się postaci krakowiaków, ułanów, Cyganów, kominiarzy itp. Z szopką, którą można oglądać na wystawie przez lata kolędowali dobczyccy strażacy, zbierając pieniądze na wyposażenie strażnicy.

Kolędnicy wędrowali także z kolorową i oświetloną gwiazdą, podchodzili pod okna i śpiewając kolędy oraz składając życzenia, czekali na dary od domowników. W występach kolędniczych uczestniczyły postaci zwierząt, w których obecności można doszukiwać się śladów przedchrześcijańskich obrzędów. Zwierzęta kolędnicze, które pojawiały się w okolicach Dobczyc – turoń (zwany lokalnie bubą), koza i koń, miały pobudzać i wzmacniać siły przyrody w okresie przesilenia zimowego.

Obecnie kolędnicy pojawiają się coraz rzadziej, ale pamięć o barwnych zwyczajach towarzyszących Bożemu Narodzeniu nie ginie dzięki przeglądom organizowanym przez lokalne instytucje kultury.

***

Sień karczmy, do której przechodzimy, tak jak niegdyś i dziś jest miejscem spotkań.

Karczma pełniła wiele ważnych funkcji. Była przede wszystkim centrum usługowym – dostarczała klientom strawy i napitku, w karczemnej izbie kwitły różne legalne lub nielegalne interesy, a pod jej gościnnym dachem nocleg znajdowali zarówno dobrze urodzeni podróżnicy, jak i wędrowni dziadowie. Jednak karczma służyła przede wszystkim mieszkańcom najbliższych okolic, jako miejsce spotkań i zabaw. Była zatem lokalnym centrum rozrywki i kultury. Do karczmy zachodzili uczestnicy wesel i pogrzebów, żeby we wspólnocie przeżywać ważne rytuały. Szczególnie gwarna bywała karczma w porze zimowej, gdy ziemia odpoczywała, a rolnicy wolni od obowiązków związanych z jej uprawą mieli czas na inne zajęcia. Gospoda stawała się wtedy sceną dla widowisk kolędniczych i zapustnych harców. Opis takiej zabawy w karczmie w Krzyszkowicach przetrwał w rękopisie z końca XIX w.

W zapusty chłopy przewracają kożuchy nawierzch kudłami przepasują się łańcuchami na ramię lewe lub prawe, brody przyprawiają obabrają gębę węglami i biegają od domu do domu i straszą, proszą ludzi o spyrkę (słoninę) i jaja, a jak to i sami porywają. Wstępują do karczmy, przyniesą pniok (kawał drewna od dołu tj. pień) ubiją do niego skobel i przywiążą łańcuch, a kto do karczmy przyjdzie, to go na tym łańcuchu uwiążą i nie puszczą, aż im da co wypić[12].

Wspólne biesiadowanie i zabawa w karczmie podtrzymywała społeczne więzi. Spotkania były okazją do rozrywki, ale też, co równie ważne, do wymiany wiadomości i poglądów.

W sieni można zobaczyć różne drobne przedmioty, pomagające ludziom radzić sobie z życiem oraz spotkać przeszłość utrwaloną na zdjęciach. Patrząc na minionych ludzi, rzeczy i krajobrazy przy odrobinie zaangażowania zobaczyć można także siebie i nasz świat.

***

Nie wychodząc z sieni można jeszcze raz przekroczyć barierę czasu i odbyć imaginacyjną wizytę u dobczyckich mieszczan zaglądając do izby położonej po prawej stronie, blisko wyjścia.

Lud tutejszy, a szczególnie mieszczanie okazują zawsze ową butność i zarozumiałość prawie wszystkim mieszkańcom pomniejszych a w dawniejszych czasach królewskich mieścin właściwą. Swą powagę i poczucie obywatelskie zachowują oni z wielką starannością a tytułu obywatela miasta żądają od każdego przybysza. Jednak przy tej dumie narodowej przebija się u nich nazbyt wielka wesołość umysłu i gibkość ciała, a ruiny zamku pozostałe jeszcze z czasów Kazimierza Jagiellończyka a położone na wyniosłym wzgórzu, służą młodemu pokoleniu za wyborną szkołę dla nabrania rześkości i wesołego umysłu[13].

Pod powałą izby wisi wieniec świętych obrazów, w które zaopatrywano się na odpustach, podczas pielgrzymek do sanktuariów, albo od wędrownych handlarzy. Bogaty zasób obrazów był dla ich posiadaczy powodem do dumy. Sprzęty, które wyeksponowano w izbie są solidnej stolarskiej roboty. Na uwagę zasługuje strój mieszkańców Dobczyc. Charakterystycznym elementem stroju męskiego było sukienne okrycie – czamara.

Ubiór mieszczan tutejszych składa się z czamary sięgającej niżej kolan zrobionej ze sukna koloru niebieskiego lub ciemnogranatowego, a czasem czarnego, wyszywanej z przodu i na plecach czarną i szeroka tasiemką. W zimie tego samego kroju kożuch podszyty suknem a w koło rękawów i kołnierza oblamowany czarnymi barankami. Butów polskich, które sobie sami umią zrobić, czapki czarnej aksamitnej lub sukiennej obszytej białem lub czarnem barankiem lub też noszą wysokie siwe barankowe czapki z denkiem z granatowego aksamitu[14].

***

Wychodząc z dawnej karczmy warto spojrzeć na studnię z żurawiem, ogródek kwiatowy i ule (kłodowy i skrzynkowe), które do dziś pachną miodem. Dalej schodki same prowadzą w dół, na ziemię, o której opowiada dalsza część wystawy. Jest to opowieść ważna, więc długa. Zaczynamy ją w miejscu, gdzie zgromadzono narzędzia mające bezpośredni kontakt z ziemią.

Co najmniej do połowy XX w. ziemia była żywicielką dla mieszkańców wsi. Dla wielu mieszkańców miasteczek, takich jak Dobczyce, rolnictwo stanowiło dodatkowe zajęcie, ale też i podstawę bytu. Gospodarstwa wiejskie były samowystarczalne, ich mieszkańcy żyli w oparciu o to, co sami wyprodukowali. Pieniądz, za który można było kupić inne rzeczy, był rzadkim gościem w chłopskich domach, gdyż gospodarstwa były niewielkie i nie produkowały nadwyżek na sprzedaż. Uprawiane rośliny dostarczały pożywienia dla ludzi i zwierząt oraz surowców do wyrobu przedmiotów zaspokajających rozmaite potrzeby. Równie ważna była hodowla zwierząt, dzięki której pozyskiwano wartościowe produkty spożywcze, ale także skóry, wełnę, pierze do dalszej przeróbki w rzemieślniczych warsztatach, nawóz, którym użyźniano glebę oraz, co bardzo ważne, siłę pociągową.

Rozwój technicznych możliwości uprawy ziemi oraz sposobów i warunków hodowli zwierząt postępował bardzo powoli. Właściwie do połowy XX w. był jeszcze oparty na tradycyjnych narzędziach. Wysiłki włożone w pracę nie zawsze przynosiły oczekiwane rezultaty. Ziemia, której brak boleśnie odczuwano, przez stulecia stanowiła dla rolników największą wartość i najcenniejszy skarb.

Chłop, ceniąc wysoko kawałek chleba, cenił własną pracę, pracę swojej współbraci i ziemię, która ten chleb wydała. Jakże nie miał być do niej przywiązany, skoro na niej pracował i rosił ją własnym potem, skoro ona okrywała go i żywiła, przypominała mu ojców i dziadów, jego wspólne z rodzicami prace, ich przestrogi i upomnienia, a wreszcie po dokonaniu żywota ziemia ta miała przyjąć go do swego łona[15].

Wchodzimy do następnego budynku, dalej mocno stąpamy po ziemi.

            Ziemią zajmowano się przez cały rok. Wprawdzie pilnie przestrzegano jej zimowego odpoczynku, ale właśnie o tej porze roku praktykowano wiele obrzędów mających wywołać urodzaj i pomyślność w gospodarowaniu. Uprawa roli wymagała podjęcia szeregu powiązanych ze sobą czynności w odpowiednim czasie wyznaczonym przez kalendarz natury.

Prace w polu rozpoczynało nawożenie. Co najmniej do czasów II wojny światowej podstawowym nawozem był obornik (gnój), który rozwożono na pola jesienią lub wiosną. Do rozrzucania go służyły drewniane, masywne widły z trzema długimi zębami. Później obornik stopniowo zaczęły zastępować nawozy sztuczne. Pola orano drewnianymi pługami, które pod koniec XIX w. zaczęły zyskiwać żelazne odkładnice i inne części z metalu, znacznie poprawiające skuteczność pracy. Z czasem w użyciu pozostały żelazne pługi kowalskiej roboty zwykle zaopatrzone w drewniane kolca ułatwiające równą orkę oraz pługi produkowane w fabrykach.

Patronem rolników jest św. Izydor zwany Oraczem (ok. 1080 – 1130). Pochodził on z Madrytu, ale wraz z rodziną zamieszkał na wsi i pracował na roli u bogatego sąsiada. Legenda mówi, był tak pobożny, że w nagrodę Pan Bóg zsyłał anioła, który pracował, podczas gdy Izydor się modlił. Umarł w opinii świętości, gdyż całe życie był miłosierny, pokorny i dobry, został kanonizowany w 1622 roku. Św. Izydora można rozpoznać po charakterystycznych atrybutach, którymi są: anioł orający ziemię, pług zaprzężony w woły, kłosy lub różaniec.

Po orce następowało bronowanie, które miało rozbić bryły i spulchnić glebę. Do celu tego służyły brony z drewnianymi zębami, a bliżej naszych czasów narzędzia z żelaznymi broniakami lub całe z żelaza. Kolejnym działaniem rolnika był siew, który wykonywano ręcznie, wybierając ziarno z płachty lub koszyka. Przed siewem powszechnie kropiono ziarno świeconą wodą, a siewca rozpoczynał pracę od przeżegnania się znakiem krzyża.

Gdy zboże dojrzało nadchodził czas żniw. Narzędziem do żęcia przez stulecia był sierp, który w pierwszych dekadach XX w. zaczęła zastępować kosa. Niektóre kosy były zaopatrzone w obłąk, czyli półkolisty pręt wprawiony w kosisko, który pozwalał na wygodne odbieranie zżętego łanu. Dawniej zboża przesuszano kilka dni, a później wiązano w snopy i ustawiano w kopy, które pozostawały na polu przez tydzień lub dwa. Kolejną ważną czynnością było zwożenie zboża do stodół lub innych pomieszczeń magazynowych. Do zwózki zboża służyły wozy drabiniaste. Snopy nakładano używając wideł, a wysoko załadowany wóz od góry przyciskano pawązem – długim drągiem przywiązanym z przodu i z tyłu wozu. W stodołach przechowywano zboże starannie podzielone według rodzaju, dbając o to, by kłosy nie wilgły, a myszy nie miały do nich łatwego dostępu. Młocka, czyli wykruszanie ziarna z kłosów, odbywała się na klepisku stodoły. Narzędziami do młocki były cepy, zbudowane z dwóch połączonych ze sobą drągów – dłuższego dzierżaka i krótszego bijaka. Uderzając bijakiem w snopy rozłożone na klepisku stodoły lub na ziemi przed domem, wyłuskiwano ziarno z kłosów. Maszyny do młocki pojawiły się w okolicach Dobczyc w okresie międzywojennym, a w połowie XX w. młocka ręczna przestała być praktykowana. Wymłócone ziarno należało oczyścić. Pierwszym etapem tego procesu było wianie. Polegało ono na rzucaniu ziarna na wiatr (wiejący naturalnie lub wywołany sztucznie np. machaniem płachtą), który porywał plewy lżejsze od ziarna. Narzędziem ułatwiającym wianie była drewniana szufla (siedlacka), którą czerpano i podrzucano zboże. Odwiane ziarno spadało na płachtę, a później zsypywano je do przetaków, które poruszano okrężnym ruchem, aby pozbyć się drobnych zanieczyszczeń. W późniejszym okresie zamiast ręcznego przesiewania ziarna zaczęto używać młynków do czyszczenia. Pozyskane ziarno przechowywano w sąsiekach lub skrzyniach, z przedziałami na każdy rodzaj zboża. Ziarno mielono w żarnachmłynkach zbudowanych z dwóch kamiennych okręgów umieszczonych jeden na drugim w masywnej drewnianej podstawie stojącej na czterech nogach. Ziarno było wsypywane między kamienie, a ruch górnego rozkruszał je na mąkę. Najbardziej rozpowszechnione były żarna poruszane ręcznie. Ziarno na kasze tłuczono ciężkimi kamiennymi stęporami w stępach ręcznych lub nożnych, w których dźwignię drewnianego tłuka podnoszono ruchem nogi.

Podstawowymi zbożami uprawianymi niegdyś w okolicach Dobczyc było żyto, pszenica, jęczmień, owies i proso. Produkty pozyskane z przeróbki zbóż – mąka i kasza, stanowiły podstawę pożywienia mieszkańców dawnych wsi. Z mąki sporządzano różnego rodzaju placki pieczone na rozpalonej nalepie i chleb, poza tym kluski, polewki i żur. Kasza wchodziła w skład wielu posiłków, spożywano ją z kapustą, ziemniakami, maślanką i mlekiem. Mieszkańcy dawnych wsi często zmagali się z głodem. Nieurodzaje powodowane suszą, powodziami, opadami gradu, działaniem szkodników i niski poziom uprawy, skutkowały ciężkimi przednówkami, kiedy zapasy kończyły się, a nowych plonów jeszcze nie było. Doświadczanie niedostatku i ciągły trud, który wkładano w zapewnienie rodzinom podstaw bytu, sprawiały, że pożywienie traktowano z wielkim szacunkiem.

W okolicach Dobczyc oprócz zbóż uprawiano także rzepę, karpiele, ziemniaki, buraki, kapustę i rośliny strączkowe. Rzepa i karpiele były uprawiane zanim rozpowszechniły się ziemniaki, później używano ich na paszę dla zwierząt. Ziemniaki od momentu wprowadzenia do uprawy w na przełomie XVIII i XIX w. przez wiele lat uchodziły za przysmak. Rośliny te wymagają okopania, które niegdyś, podobnie jak wykopki, przeprowadzano ręcznie przy użyciu motyk. Ziemniaki zebrane do worków lub koszy wsypywano na wóz z półkoszkami lub drewnianą skrzynią i przewożono do gospodarstwa, gdzie składowano je w dołach ziemnych lub piwnicach. Ważną rolę odgrywała uprawa kapusty, która stanowiła jeden z filarów pożywienia. Sezon na świeżą kapustę trwał długo, a kapusta kiszona przez całą zimę dostarczała cennych składników odżywczych. Wartościowym pożywieniem były także rośliny strączkowe, dlatego uprawiano niegdyś sporo bobu, a także groch i fasolę. Jarzyny sadzono dawniej w przydomowych ogródkach; rosła tam marchew, cebula, czosnek, pietruszka, koper, ogórki, a po II wojnie światowej zaczęto uprawiać pomidory, selery, kalafiory. Później niektóre z warzyw uprawiano także na polach. Oprócz zbóż, roślin okopowych i strączkowych uprawiany był także chmiel (w najbliższych okolicach Dobczyc), len, konopie oraz rzepak. Dzięki nim pozyskiwano surowiec do piwowarstwa, włókna i olej.

Na paszę dla zwierząt uprawiano przede wszystkim koniczynę. Ważną karmą było także siano pozyskiwane z traw rosnących na łąkach. Trawy i koniczynę ścinano kosą, po przesuszeniu odwracano grabiami, a później suszono na kopach opartych niekiedy na rosochatych drągach lub stożkowatych rusztowaniach z drągów.

W dawnych czasach ważną rolę w diecie mieszkańców wsi pełniły rośliny dziko rosnące w lasach i na łąkach – grzyby, maliny, jeżyny i jagody. Do zbioru tych ostatnich od początku XX w. używano specjalnych drewnianych zbieraczek przypominających grzebień. Ziemia dostarczała także ziół i roślin leczniczych. Wśród nich powszechnie stosowana była mięta, rumianek pospolity, kwiat lipy, babka zwyczajna i lancetowata, dziurawiec, pokrzywa, krwawnik, bez czarny.

Rośliny pełniły także ważną rolę w obrzędowości. Sporządzano z nich palmy wielkanocne. Na Zielone Świątki (Zesłanie Duch Świętego) domy i budynki gospodarcze majono gałązkami drzew liściastych. Po skończonej procesji Bożego Ciała (Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa) z ołtarzy zabierano gałązki, które zatykano w polach i wkładano do sąsieków. Wianki święcone w oktawę Bożego Ciała wieszano dla ochrony przed złem nad drzwiami domów, a zioła, z których je wito stosowano jako lekarstwo dla ludzi i zwierząt. Podobne funkcje pełniły zioła z bukietów święconych na Matkę Boską Zielną (Wniebowzięcie NMP, 15 sierpnia).

Drugą gałęzią tradycyjnej gospodarki była hodowla zwierząt.

Wieśniacy nadrabscy chowają dla mleka krowy, dla zaprzęgu konie, dla mięsa i dla pieniędzy świnie, dla jaj kury, dla pierza i na sprzedaż gęsi, dla mięsa i grosza kaczki, dla mięsa i skórki na sprzedaż króliki, dla strzeżenia domu psy, dla połowu szczurów i myszy koty. Kozy, owce i barany rzadziej się u nich spotyka[16].

Najważniejszym zwierzęciem w gospodarstwie była krowa. Dzięki niej domownicy mogli spożywać zdrowe mleko i jego przetwory. Najczęściej pito mleko słodkie lub kwaśne, dodawano je także do różnych potraw. Masło, które wyrabiano w maselnicach oraz ser, odciskany w drewnianych prasach, były często towarem na sprzedaż. Bydła nie hodowano dla mięsa, które w jadłospisach chłopskich pojawiało się bardzo rzadko, za to krowy i woły były przez długie wieki podstawową siłą pociągową w gospodarstwie. Uprząż bydła stanowiły jarzma zakładane zwierzętom na szyje. Bydło od wiosny do jesieni pasło się na pastwiskach. W niewielkich gospodarstwach pasieniem zajmowały się dzieci, bogaci gospodarze wynajmowali pastucha.

Pierwszy wypęd bydła na pastwisko poprzedzony był zabiegami magicznymi, które miały zabezpieczyć zwierzęta przez złymi mocami, chorobami, zagubieniem oraz sprawić, że napasą się do syta i będą mleczne. Przed wyjściem okadzano bydło i stajnię zielem święconym na Matkę Boską Zielną (15 sierpnia), uderzano je palmami święconymi w Niedzielę Palmową, kropiono wodą święconą. Na próg stajni kładzione były przedmioty z żelaza, a po grzbietach bydła toczono jajka.

W zimie zwierzęta jadły siano i słomę krajaną przy pomocy skrzynki z ruchomym nożem w kształcie kosy. Później pojawiły się wygodniejsze sieczkarnie poruszane korbą. Do paszy dodawano rzepę, wytłoki z siemienia lnianego, plewy. Z biegiem czasu pasze wzbogacono o ziemniaki, wykę i otręby.

Jeszcze pod koniec XIX w. konie były rzadkością na wsi. Przed I wojną światową były hodowane tylko w najbogatszych gospodarstwach. Najzamożniejsi gospodarze używali koni jedynie podczas wyjazdów, a do prac polowych służyły im woły. Świnie hodowano przede wszystkim na własne potrzeby, żeby zapewnić rodzinie tłuszcz służący do omaszczania potraw oraz dla mięsa, które spożywane było tylko podczas świąt. W wiejskich i małomiasteczkowych gospodarstwach hodowano także drób na jajka, pierze i mięso. W niektórych gospodarstwach chowano owce. W okresie międzywojennym w Dobczycach i okolicy hodowano sporo kóz. Pszczelarstwem w okolicach Dobczyc zajmowano się powszechnie już w początkach XX w. Pasieki wiejskie nie były duże, składały się z kilku lub kilkunastu uli. Starsze ule, zwane kłodowymi drążono w pniach, a nowszym typem były ule skrzynkowe. Czynnością, która wieńczyła pracę pszczelarza, było wybieranie miodu. Pszczoły podkurzano dymem z podkurzacza i wybierano ramki z plastrami, na których zebrany był miód. Do oddzielania miodu od plastrów służyły miodarki (wirówki). Miód pożytkowano na własne potrzeby lub sprzedawano. Z wosku pszczelego wyrabiane były świece.

***

Zboże, siano, ziemniaki i wszystko to, co zrodziła ziemia, trzeba było jakoś przemieścić do gospodarstwa, trzeba było też znaleźć sposób, żeby na targ bezpiecznie dostarczyć jajka. To prawdziwe zagadki wiejskiego transportu, które można rozwiązać w „wozowni” – budynku sąsiadującego z kurnikiem.

Transport zawsze był bardzo ważny. Rozmaite formy przenoszenia i przewożenia były i są niezbędne we wszystkich dziedzinach życia. Podstawową siłą transportową jest człowiek. To my przenosimy ciężary w rękach, na plecach i ramionach. Tak było także obrębie gospodarstwa. Do transportu własnymi siłami wykorzystywane były różnego rodzaju środki pomocnicze – rozmaite pojemniki i narzędzia. Wśród nich prostotą wyróżniały się płachty, węzełki i worki. Kosze z kolei zadziwiały rozmaitością form oraz tworzyw, z których je wyplatano. Transport ułatwiały proste narzędzia – kije lub po prostu rękojeści motyk, czy grabi oraz nosidła (basy) przeznaczone do jednoczesnego noszenia dwóch brzemion porównywalnych ciężarem. Najczęściej za pomocą nosideł przenoszono wiadra z wodą. Ludzkie mięśnie wprawiały w ruch także pojazdy kołowe. Powszechnym narzędziem do transportu były taczki oraz wózki ręczne na dwóch lub czterech kołach.

Podstawowym i powszechnym rodzajem transportu jest transport kołowy, do którego niegdyś wykorzystywano pojazdy zaprzęgowe. Wśród nich największą grupę stanowiły czterokołowe wozy gospodarskie robocze i wyjazdowe. Zasadnicze części wozów były takie same, różniły je tylko szczegóły konstrukcji, a zwłaszcza rodzaj kół . Najstarsze wozy miały koła drewniane (wozy bose), później pojawiły się na nich okucia żelazne (wozy kute), najbliższe naszych czasów są wozy z kołami ogumionymi (wozy gumiaki). Wozy różniły się także rodzajem nadwozia, które mogło mieć formę m.in. drabiny lub skrzyni. Wozy drabiniaste używane były przede wszystkim do zwożenia siana i kop zboża z pola. W wozach skrzyniowych, które miały boczne burty (osłony) zbite z desek, przewożono ziemniaki, zboże i inne płody rolne. Pojazdy robocze, po przeprowadzeniu prostych zabiegów, mogły pełnić także funkcje wyjazdowe. Między drabiny wozu wkładano wyplecione z wikliny lub korzenia kosze lub półkosze, do wozów skrzyniowych wstawiano siedziska. Czasem były to po prostu worki ze słomą, a czasem specjalnie wykonane drewniane skrzynie zaopatrzone w oparcia. Wozy typowo wyjazdowe miały półkoszki, a paradne wozy – wasągi miały nadwozia wyplatane z wikliny lub budowane z drewna, które czasami ozdabiano. Niegdyś wóz uważano za wyznacznik pozycji jego właściciela.

Ważną rolę pełnił także transport włóczny i płozowy. Najstarszym i najprostszym środkiem używanym do transportu włócznego były włóki zbudowane z dwóch połączonych ze sobą drągów spojonych poprzeczkami. Pojazdy poruszające się na płozach to sanie, które można uznać za udoskonaloną formę włók. Płozy, na całej powierzchni przylegające do podłoża, minimalizowały opór i ułatwiały ślizganie się pojazdu. Sań, podobnie jak wozów, używano do transportu ciężarów i osób. Niektóre typy sań roboczych używane były także w bezśnieżnych i ciepłych porach roku do transportu obornika i narzędzi rolniczych w pole, drewna z lasu i przewozu płodów rolnych. Sań letnich najlepiej było używać o poranku, gdyż po zroszonej trawie płozy łatwiej się ślizgały.

Siły pociągowej do wozów i sań dostarczały zwierzęta zaprzęgane do pojazdów. Bydło rogate – woły, a także krowy, zaprzęgano za pomocą jarzma. Podstawową formą zaprzęgu konnego jest uprząż z chomątem lub w szle. Oba typy są dobrze przystosowane do kształtu końskiego ciała, więc dobrze wykorzystują siłę pociągową mięśni karku, piersi i łopatki zwierzęcia. Chomąto tworzą dwie drewniane kleszczyny dopasowane do szyi konia z wewnętrznym miękkim, skórzano-płóciennym podkładem łagodzącym ucisk na kark. Do chomąta mocowano pasy, postronki, naszelniki, które umożliwiały zaprzęgnięcie konia do dyszla oraz ułatwiały hamowanie. Uprząż w szle (szleje, szelki) złożona była z parcianych lub skórzanych pasów tworzących podstawowe części; napierśnik i nakarczek oraz naszelnik. Ulepszone szle miały więcej elementów: nagrzbietnik i podbrzusznik oraz podogonie.

***

            Przedmiotem transportu jest wszystko to, co otacza człowieka, a także on sam, od dzieciństwa – do śmierci, która jest końcem i początkiem życia. O śmierci opowiada ostatnia część wystawy zaaranżowana w domu, który na potrzeby ekspozycji nazwano „Domem pogrzebowym”. Wystawa na parterze pokazuje ostatnie obrzędy dotyczące człowieka na ziemi, jego ostatnią drogę i miejsce ostatecznego spoczynku.

            Śmierć jest nieuniknionym przeznaczeniem każdego człowieka, ale nie każda śmierć jest jednakowa. W tradycyjnej kulturze ludowej kryteria „dobrej śmierci” opierały się na zgodności z Boskim prawem rządzącym naturalnym porządkiem. Dobrą śmiercią umierał człowiek stary, w swoim czasie, czyli gdy wyczerpał już swoje siły życiowe i zakończył wszystkie doczesne sprawy, a działo się to w jego domu, wśród bliskich. W innych przypadkach śmierć mogła powodować poważne komplikacje dla zmarłego i jego otoczenia. Ale nawet wtedy, gdy śmierć odbyła się według najbardziej poprawnego scenariusza, To rozdzielenie nieśmiertelnej duszy ze śmiertelnym ciałem, powodowało nie tylko lęk u żywych, ale też potencjalne niebezpieczeństwa dla nich. W tej sytuacji należało zatem dokonać zabiegów zabezpieczających przez złym wpływem martwego ciała i osieroconej duszy, której trzeba było pomóc w rozpoczęciu bezpowrotnej drogi w zaświaty.

            Śmierć można było przewidzieć; zapowiadała ją sowa hucząca koło domu, krążący w pobliżu kruk lub wyjące psy. Zdarzały się także przepowiadające śmierć sny. Jeśli w domu ktoś chorował, to jego śmierć zapowiadały spadające i tłukące się przedmioty. Obowiązkiem rodziny było wówczas wezwanie księdza, który miał udzielić choremu sakramentu namaszczenia i przygotować go do przejścia przez końcowe chwile życia. Gdy zaczynała się agonia, zgromadzeni modlili się, a w rękach lub pobliżu konającego pojawiała się zapalona gromnica. Rozstawanie z życiem można było skrócić kładąc umierającego na słomie na ziemi.

            W domu, w którym znajdował się zmarły, a przede wszystkim w pomieszczeniu, w którym wystawione było ciało, należało zachowywać się w odpowiedni sposób, aby chaos, który w życie domowników wprowadziła śmierć, nie stanowił dla nich niebezpieczeństwa. Po śmierci szybko zamykano oczy zmarłego, żeby nikogo nie wypatrzył i nie zabrał ze sobą. Z tego samego powodu zasłaniano lustra i okna, gdyż mogło się w nich utrwalić odbicie zmarłego, a zwłaszcza spojrzenie oczu szczególnie niebezpieczne dla żywych. Zaraz po śmierci zatrzymywano zegar, gdyż ziemski czas od tej chwili dla zmarłego przestawał być ważny, a dla żywych bardzo wyraźnie się odmieniał. Od tej chwili, aż do pogrzebu, a nawet dłużej, nie można było rozpalać ognia, piec chleba, czerpać wody ze studni, gdyż wszystkie te życiodajne czynności mogły dostać się pod destrukcyjny wpływ martwego ciała.

Zmarłego należało starannie przygotować i wyposażyć na ostatnią drogę. Zajmowała się tym rodzina i doświadczone starsze osoby spoza kręgu krewnych. Umyte i ubrane ciało składano do trumny. Przez wieki obowiązywała zasada, że w śmiertelnej odzieży nie mogły znajdować się supełki, a materia powinna być tylko lekko fastrygowana. Supły i mocne szwy mogły uwierać zmarłego i zakłócać mu sen wieczny.

Do trumny, podobnie jak dziś, wkładano książeczkę do nabożeństwa, różaniec oraz to, czego zmarły używał za życia. Dzieci w ostatnią drogę wyposażano w wiele świętych obrazków, które przynosili jego rówieśnicy.

Wiadomość o śmierci rozchodziła się bardzo szybko, miejscowości były niewielkie, a ich mieszkańcy znali się nawzajem i wiele o sobie wiedzieli. Przed domem zmarłego często wysypywano wióry z trumny przyciśnięte kamieniem, na drzwiach wieszano krzyżyk lub czarne tkaniny, później wszystkie te przedmioty zastąpiły nekrologi – klepsydry.

W oczekiwaniu na ostatnie pożegnanie ze zmarłym wieczorami przy trumnie gromadzili się bliscy i znajomi, żeby modlić się w jego intencji. Czuwanie przy zmarłym, podobnie jak odwiedziny ciężko chorych i uczestnictwo w pogrzebie, było powinnością rodziny, sąsiadów i znajomych.

            Pogrzeb zwyczajowo następował na trzeci dzień po śmierci. Nakrytą wiekiem trumnę ze zmarłym wynoszą do drugiej izby i ustawiają na ławce; gdzie zaś drugiej izby nie ma, umieszczają ją w sieni zwykle na stępie. Na trzeci dzień wczas rano wnoszą napowrót trumnę ze zmarłym do izby, w której umarł, ustawiają ją na podwyższeniu i na głowie jej zapalają gromnicę. Schodzą się krewni, przyjaciele, sąsiedzi i znajomi z całej wsi, by oddać zmarłemu ostatnią przysługę, odprasac zanuca znaną pieśń za umarłych, a z nim wszyscy zgromadzeni: Zmarły człowiecze! z tobą się żegnamy itd.[17]

 

Zmarły sąsiedzie (bracie, kolego), z tobą się żegnamy.

Przyjmij dar smutny, który Ci składamy,

Trochę na grób twój porzucamy gliny

Od twych przyjaciół, sąsiadów, rodziny.

Powracasz w ziemię, co matką twą była,

Teraz cię strawi, niedawno żywiła.

Trzeba ci było odpocząć po biegu,

Ty wstaniesz, boś tu tylko na noclegu.

Niedługo, bracie, z tobą się ujrzymy,

Tyś już tam zaszedł, my jeszcze idziemy.

Ta droga każda, która nas w świat wodzi,

Na ten ubity gościniec wychodzi.

Boże, ten zmarły w domu Twym przebywał

U stołu Twego jadał, Ciebie wzywał.

Na Twej litości polegał bezpieczny,

Daj jego duszy odpoczynek wieczny.

Trumnę wynosili z domu silni mężczyźni, uderzając nią trzy razy o próg i mówiąc „wieczne odpoczywanie zmarłemu”. Praktyka ta miała ostatecznie zamknąć duszy zmarłego drogę do domu, gdyż powszechne było przekonanie, że trudno jest jej rozstać się z miejscami, w których dotąd przebywała. Z tego samego powodu trumnę zawsze wynoszono z domu nogami do przodu. Ostatnią drogę zmarły przebywał na ramionach mężczyzn, na wozie lub karawanie, takim jak ten przepiękny pojazd z Głogoczowa prezentowany na wystawie.

            Kondukt pogrzebowy udawał się do kościoła na nabożeństwo lub na cmentarz po pokropieniu święconą wodą przed kościołem. Orszak wolno zmierzał na miejsce wiecznego spoczynku, zatrzymując się zwykle na rozstajnych drogach i przy przydrożnych kapliczkach. 

Na cmentarzu, gdy ksiądz lub odpraszacz (śpiewok) rzucał na trumnę garść ziemi, następowała chwila ostatecznego pożegnania duszy zmarłego z tym światem. Po pogrzebie wybrani uczestnicy pogrzebu na zaproszenie krewnych zmarłego wstępowali do karczmy na poczęstunek.

Mogiły na wiejskich cmentarzach dawniej nie podejmowały walki z mijającym czasem, ziemia kryjąca zmarłych zapadała się, drewniane krzyże (o ile w ogóle je stawiano) butwiały i znikały w naturalnym procesie rozpadu materii. Dopiero dzięki kamiennym nagrobkom, będącym często prawdziwymi dziełami sztuki, świadectwo ludzkiego istnienia może dłużej opierać się przemijaniu. W 2001 roku powstał Społeczny Komitet Odnowy Zabytków w Dobczycach, który działa na rzecz odnowy zabytkowych nagrobków.

            Śmierć i obrzędy jej towarzyszące, mimo że nie zmieniła się ich istota, dziś wyglądają inaczej. Powodem zmian jest odsunięcie śmierci od żywych i oddanie wszystkiego, co z nią związane w ręce wyspecjalizowanych instytucji. Jak dotąd nie zmieniła się jednak troska żyjących o zmarłego, przejawiająca się czuwaniem przy nim w kaplicy oraz powszechnie praktykowane zamawianie mszy świętych za zbawienie jego duszy. Okresem szczególnej pamięci o zmarłych są Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny, kiedy groby na cmentarzach toną w kwiatach, a nad nagrobkami unoszą się łuny świateł z zapalonych zniczy.

Obrzędowość związana ze śmiercią i pogrzebem przekazuje podstawową treść tradycyjnego widzenia świata. Zaświadcza ona, że są dwa rodzaje istnienia – tu, na ziemi i tam, w zaświatach. Śmierć jest zatem końcem i początkiem życia. O oczekiwaniu na ten początek opowiada ostatnia część wystawy. Na piętrze domu pożegnania zaczyna się niedzielny poranek.

 

 

Autor: Justyna Masłowiec (Muzeum Etnograficzne w Krakowie)